Violet – fim w reżyserii Basa Devosa, w kinach od 27.03.2015
Impresja
… Przez całą projekcję Violet, miałam w głowie obraz Rembrandta – Lekcja anatomii doktora Tulpa. Od zawsze był i jest to dla mnie ważny obraz. Jest na nim śmierć i życie. Pewna tajemnica i boskość, którą wiąże charakterystyczna gra światła z cieniem. W pewnym momencie to ona zaczyna dominować dzieło Rembrandta.
Tak też jest i podczas projekcji filmu Devosa. Historia, trochę banalna, staje się tłem obrazu, który absolutnie zmasakrował moją percepcję. Jest to obraz śmierci poprzez światło i jego brak, dźwięk, wysycenie i zestawienie ujęć.
Elementy snu i wspomnień głównego bohatera, przypominają do złudzenia piekło. Piekło dobrze znane z twórczości Dereka Jarmana (The Last Of England), które w twórczości Devosa ma już zupełnie inny wydźwięk. We śnie główny bohater – Jesse, spotyka swojego zamordowanego przyjaciela – Jonasa. Nigdy jednak nie zamienia z nim słowa. Powoli popada w obłęd.
Dlaczego anatomia emocji? Poza głównym bohaterem i jego przeżywaniem śmierci przyjaciela, widzimy – dużo ciekawsze moim zdaniem, emocje jego rodziców i rodziców Jonasa a także ich wspólnych przyjaciół z klubu BMX. Emocje rodziców są ciche. Są to emocje radości życia i beznadziei / nieodwracalności jego utraty. Bas Devos mistrzowsko podpatruje ulotność chwil. Zamordowany Jonas należał do wspomnianej grupy młodych chłopców, których pasją była ekstremalna jazda na rowerze. Jego śmierć niewiele jednak zmieniła w ich codziennym życiu. Jedynie Jesse przeżywa mord przyjaciela. Dla mnie jednak Jesse pozostaje obojętnym. Chłopiec jest przez cały czas trwania filmu bezbarwny jak podczas mordu Jonasa w galerii handlowej.
Violet w emocji przypomina mi film Requiem dla snu Darrena Aronofskyego. Po tamtym filmie też trudno było mi spać. I ta potworna mgła… Bardzo dobry film!
Dorota Oyrzanowska