Zabierz moje sukienki – rozmowa z Katarzyną Pakosińską

Katarzyna PakosińskaKuba Wojewódzki w swoim programie zapowiedział ją słowami – kobieta o nieprzeciętnym intelekcie, nieprzeciętnym talencie tanecznym, powalającej urodzie i uśmiechu, którego nie sposób zapomnieć. Zapomniał jeszcze dodać – kobieta z niesamowitym dystansem do siebie i życia. Z Katarzyną Pakosińską spotkaliśmy się w Teatrze Kamienica, aby wkroczyć w jej codzienność i na chwilę wyrwać z objęć zabójczo przystojnego Sambora Czarnoty…

Dorota Oyrzanowska: Pani Kasiu, jakby była Pani kolorem, to jakim?
Katarzyna Pakosińska: Zielono mi (śmiech). Od razu wyświetliła mi się zieleń, nie wiem dlaczego. W ogóle nie noszę zielonych rzeczy. Jedyne, co mam zielone, to oczy. Ale dobrze, niech tak zostanie, może ktoś czytając moje słowa, odkryje coś na mój temat, o czym jeszcze nie wiem. A może po prostu myślę już o wiośnie w tym śniegu (śmiech).
DO: Wiosna to radość – a radość to piękno? Czy tak to Pani odbiera? Czym jest dla Pani piękno?
KP: Moja odpowiedź będzie banalna. Piękno to zdecydowanie kobieta. Kwestia oceny to rzecz gustu, ale kobiety, wszystkie kobiety niosą piękno. Czasem je skrywają, ale i tak się ujawni… Piękno promieniuje z naszego wnętrza i najczęściej widać je w oczach. Piękna jest dobroć, łagodność, ale i temperament; ten nieuchwytny pierwiastek, którego brak mężczyznom. Ale to bardzo dobrze, bo inaczej w ogóle by się nami nie interesowali (śmiech).
DO: Z tymi mężczyznami to różnie bywa, wielokrotnie jest tak, że to kobieta staje się w związku „mężczyzną”…
KP: I ja taki trend obserwuję. Ale niestety jest to trochę nasza zasługa… Bierzemy na siebie zbyt wiele obowiązków. Stałyśmy się maksymalnie uniwersalne w naszych działaniach. W sytuacjach, w których mężczyźni często rozkładają ręce, potrafimy wykrzesać energię z niczego i przeć do przodu. Moja babcia jest zadziwiona, jak sobie w życiu daję radę, robiąc tysiąc różnych rzeczy, kiedy ona tylko albo aż prowadziła dom. Moja mama natomiast, mając dwie cudowne (śmiech) córki, pracowała również naukowo. Moje pokolenie kobiet to już, powiedziałabym, „strusie pędziwiatry”. Nie dosyć, że pracujemy, prowadzimy dom, to jeszcze znajdujemy czas na realizację swoich pasji.
DO: A co jest Pani pasją? Czy jest coś, w czym Pani się zatraca?
KP: Uwielbiam muzykę, więc otaczam się dźwiękami. To jest coś, co pomaga mi się zrelaksować. Kiedy mam kiepski dzień, muzyka pozwala mi wrócić do siebie i pofrunąć. Teraz na przykład jestem uzależniona od piosenki Happy. Zatracam się również w książkach – do tej pory zdarza mi się zarywać noce. Zatracam się też w ludziach… I robię sobie niespodzianki. To są naprawdę małe rzeczy  – zamawiam np. obiad indyjski. Uwielbiam kuchnię indyjską, pikantną…
Tu rozmowę przerywa nam Sambor Czarnota, którego Pani Kasia przedstawia: Sambor Czarnota – mój mąż sceniczny. Po krótkiej, zabawnej przerwie wracamy do rozmowy.
DO: Co, a może kogo Pani kocha?
KP: Kocham życie, kocham ludzi… Chociaż teraz mam kryzys miłości bezwarunkowej. Pierwszy raz w życiu skupiłam na sobie ataki i tak złośliwą krytykę, że aż czasem dech zapiera, że tak można.
DO: Chodzi o obecną sytuację związaną z Pani książką?
KP: Tak. I mam wrażenie, że sedno sytuacji zeszło na dalszy plan, a gra toczy się o to, aby mnie jak najbardziej dotknąć. To bardzo przykre. Jest to również lekcja dla mnie, trzeba ją po prostu przerobić. Na pewno jednak nie zmieni to mojej filozofii życia. Pozostanę niepoprawną optymistką.
DO: Porozmawiajmy o Pani Małżeńskim Rajdzie Dakar.
KP: Premiera spektaklu miała miejsce w listopadzie 2013. To wspaniała sztuka. Ciekawa, skrząca się humorem historia dwójki ludzi, którzy znaleźli się w tarapatach… Producent spektaklu sparował dwie, na pierwszy rzut oka zupełnie różne osoby: mnie i Mirka Zbrojewicza. I udało się. Prywatnie również bardzo się zaprzyjaźniliśmy.
DO: Jak to się stało, że została Pani aktorką? Przypadek, przyciąganie czy po prostu praca? Pani bardziej kojarzona jest z kabaretem…
KP: Na początku było liceum plastyczne, gdzie organizowałam, prócz malarskich, także teatralne happeningi. Nikt nie chciał grać, więc najczęściej obsadzałam siebie, tych mniej asertywnych i nauczycieli (śmiech). Pamiętam, że mój wychowawca Ryszard Bojarski zwrócił uwagę na to, że jak stoi sto osób na scenie, to i tak widać Pakosię. No i się zaczęło ( śmiech). Zaczęły się marzenia o szkole teatralnej… Już z egzaminów „wyłowił” mnie Wojciech Siemion i obsadził w tytułowej roli Manon Lescaux w Teatrze Stara Prochownia. Potem dostałam się na polonistykę i tam też poznałam kolegów z kabaretu. Los zadecydował, że następne paręnaście lat nieźle szaleliśmy. Kabaret w moich czasach to przede wszystkim krakowska PAKA. Potem kabaret przeniósł się do telewizji i Polacy pokochali bez pamięci tę małą formę sceniczną… Historia w moim przypadku zatoczyła koło. Rozpoczynałam od teatru, potem kabaret wyrwał mnie z tego kręgu. Dziś znów wracam na deski teatralne.
DO: Przeglądając informacje o Pani w Internecie, uderzyła mnie ilość nagród, jakie Pani zdobyła, i ilość miejsc, w jakich się Pani pojawia. Które w wyróżnień jest dla Pani najcenniejsze i dlaczego?
KP: Najcenniejsza była dla mnie nominacja w plebiscycie Mistrz Mowy Polskiej. Do mistrzostwa mi jeszcze daleko, ale ponoć zostałam doceniona za kwiecistość moich wypowiedzi, odkrywanie nowych słów, dbałość wymowy. Ale jak ma się podniebienie gotyckie! (śmiech) Na Festiwalu Dobrego Humoru w Gdańsku otrzymałam nagrodę za role kobiece w programie „Historia Świata wg KMN”. Potem z Tomkiem Barańskim w konkursie tanecznym Elixa zdobyliśmy srebrny puchar w kategorii FreeStyle. Czyli jak zwykle improwizacja (śmiech).
DO: A ile improwizacji było w programie „Tańcząca z Gruzją”? Proszę opisać nam swoją miłość do Gruzji i skąd wziął się pomysł na taki program.
KP: To był jeden z moich najbardziej szalonych pomysłów. Stworzyłam go, nie mając wówczas najmniejszego doświadczenia w pisaniu scenariuszy. Pracowałam w ekipie, w której byłam jedyną Polką, więc dochodziła do tego również bariera językowa. Była to jednak jedna z najpiękniejszych przygód zawodowych w moim życiu. Spełniłam swoje marzenie. Z Gruzją byłam związana już od dawna. Po raz pierwszy pojechałam tam w 1987 roku, a później powróciłam po dwudziestu latach. Tym bardziej jestem zadowolona, że dzięki temu programowi sami Gruzini odkrywali na nowo swój kraj. Jedynym cieniem nagrań była wojna. Byliśmy wówczas na zdjęciach wysoko w górach Tuszeti, początkowo nie wiedzieliśmy, jak poważna jest sytuacja…  Aż zaczęły docierać alarmujące sms-y z MSZ, które ściągało wszystkich obywateli polskich do kraju. Wówczas zaczęła się szalona gonitwa z czasem, by dotrzeć do Armenii, skąd odlatywał ostatni samolot do Polski.
DO: To jak film.
KP: Wtedy tak tego nie odczuwałam, raczej się bałam. Pierwszy raz tak naprawdę. Tabuny ludzi ciągnęły do granicy, nad głową fruwały nieprzyjacielskie samoloty… Ale koniec końców wróciłam do Polski. Nie mogłam jednak normalnie funkcjonować, bo wiedziałam, że zostawiłam w Gruzji swoich przyjaciół – i kiedy tylko przestrzeń powietrzna została ponownie otwarta, pierwszym samolotem do nich wróciłam. I kontynuowaliśmy nagrania, napataczając się wciąż na wojska rosyjskie lub spustoszenie, które czynili.
DO: Bardzo odważnie.
KP: Nie wiem. Wtedy jednak moja miłość do Gruzji dojrzała. Poznałam ten kraj i tych ludzi z innej strony. Byliśmy naprawdę razem. Teraz to przyjaźń na śmierć i życie.
DO: Obecnie lata Pani do Gruzji regularnie.
KP: Staram się. Chociaż w związku z teatralnymi premierami mam teraz dłuższe przerwy. W Gruzji czuję się jak w domu, to jest mój drugi dom. Tam znalazłam miłość… Razem z narzeczonym mamy wariackie zawody i żyjemy w rozjazdach. Czas pokaże, gdzie w końcu osiądziemy.
DO: W Gruzji prowadzi Pani również projekty dla najmłodszych.
KP: Jakiś czas temu nawiązałam tam kontakt ze szkołą polską. Zainteresowali się akcją Cała Polska Czyta Dzieciom. Polacy w Gruzji tworzą artystowskie środowisko, skupione wokół polskiej ambasady. Poznałam wspaniałą dziewczynę – Magdę Nowakowską, która łączy środowiska, poznaje ludzi ze sobą. Jest taką dobrą duszą polską w Gruzji. Magda mieszka tam na stałe, podjęła tę decyzję (śmiech).
DO: Najbliższe Pani plany zawodowe?
KP: Cały czas gramy Małżeński Rajd Dakar. Teraz w Teatrze Kamienica premiera sztuki „ZUS, czyli Zalotny Uśmiech Słonia” . I mój kolejny projekt: wiosenna trasa kabaretowo-muzyczna z zespołem Leszcze. Nagraliśmy pierwszy singiel Zabierz moje sukienki autorstwa Wandy Warskiej i Andrzeja Kurylewicza. Reszta piosenek również palce lizać. To już nowości, że nie wspomnę o skeczach, bo będą również słowno-ruchowe interakcje z muzykami. Jestem bardzo podekscytowana tą współpracą. Z Leszczami mamy podobną energię i poczucie humoru. To świetni muzycy i cudowni ludzie.
DO: Już nie możemy się doczekać efektu Waszej pracy! U Pani projekt goni projekt… Porozmawiajmy teraz o kampanii, w której bierze Pani udział. Jak zaczęła się współpraca z Kwiatem Kobiecości?
KP: Przede wszystkim ogromny ukłon w stronę Idy Karpińskiej, która jest kobietą niezwykłą, założycielką fundacji Kwiat Kobiecości. Poznałyśmy się cztery lata temu i wtedy też rozpoczęła się nasza współpraca przy kampanii Piękna bo Zdrowa, dotyczącej profilaktyki RSM.
DO: To odpowiedzialne zadanie być ambasadorką kampanii Piękna bo Zdrowa.
KP: Bardzo chętnie biorę udział we wszystkich spotkaniach Kwiatu Kobiecości. Jakiś czas temu sama miałam podejrzenie nowotworu, co na szczęście okazało się błędną diagnozą lekarską. Przez to zdarzenie lepiej rozumiem kobiety, które borykają się z tym problemem. Bardzo lubię tzw. spotkania w terenie. Zapamiętałam jedno z naszych spotkań w Rzeszowie, gdzie po części edukacyjnej usiadłam z Paniami i zaczęłyśmy rozmawiać. Nie były to już rozmowy o profilaktyce, ale normalne,  babskie rozmowy o życiu. Cudowna sprawa. Te spotkania paradoksalnie dają mi bardzo dużo energii i radości.
DO: A Wy dajecie kobietom wiedzę.
KP: Tak. Czasami panie są bardzo zagubione. Nie wiedzą, do kogo zwrócić się o pomoc. Bardzo często jest też tak, że nawet nie wiedzą o konieczności badań profilaktycznych. Do ginekologa wędruje się jedynie wtedy, gdy coś zaczyna naprawdę doskwierać… Zatem nasze rozmowy rozpoczynamy od podstaw. O tym, jak ważne jest nasze zdrowie i że w dbaniu o nie nie ma nic egoistycznego. Bo na naszej słabości najwięcej stracą najbliżsi. Ci, których kochamy.
DO:  Zostańmy jeszcze w kobiecym temacie. Zaciekawił mnie projekt Nora Igres.
KP: Dotarła Pani do tego! Ten projekt to absolutne szaleństwo niekontrolowane. Wychodzi tu moje zafascynowanie osobowością i twórczością Witkacego. Nora Igres to kobieta demoniczna. I wróżka hochsztaplerka. Imię Nora tu wspaniale koresponduje, a Igres to czytając od tyłu, imię mojego mężczyzny. Wszystkie odcinki seansów Nory kręciliśmy w Gruzji. Nora radzi ludziom, jak zachowywać się w różnych sytuacjach życiowych. Oczywiście nie na poważnie. Program sponsorowała telewizja UPC.
DO: Czy chciałaby Pani przekazać jakąś złotą myśl naszym czytelnikom?
KP: Cóż… co ja tu mogę się „namądralować”? Może zaczerpnę z tekstu Tadeusza Nalepy:
„Przestań udawać
uciekać w cień […]
życie trwa zaledwie kilka chwil
więc chwilą żyj”.
Dokładnie tak!
 
 

Polecane artykuły

Dziecko

Pneumokoki – zagrożenie nie tylko dla najmłodszych

Zakażenia pneumokokowe są najczęściej występującymi pozaszpitalnymi zakażeniami bakteryjnymi. W Polsce ich liczba nie jest dokładnie oszacowana. Biorąc jednak pod uwagę zakażenia inwazyjne, których liczba przekracza 400 rocznie można przypuszczać, że na pneumokokowe

Mężczyzna

Serce – mięsień do zadań specjalnych

Chwytać za serce. Mieć serce na dłoni. Kamień z serca. Serce nie sługa. Wkładać w coś całe serce… Każdy z nas potrafi wymienić przynajmniej kilka powiedzeń i frazeologizmów właśnie z sercem w roli głównej.